Efekt kursora dostarczyły profilki.pl

poniedziałek, 30 września 2013

Nadbałtyckim szlakiem



Dzisiejsze słońce na popołudniowym spacerze przywołało letnie wspomnienia i myślę,  że nadszedł czas opowiedzenia  o  naszej niezwykłej rodzinnej wyprawie. Planowaliśmy ją od dawna, ale tak naprawdę nic nie było wiadome. Wiedzieliśmy jaką trasą chcemy pojechać i co zwiedzić, ale miejsca noclegów zawsze były niespodzianką. Niekiedy niezwykle urokliwą.
Już po przekroczeniu granicy zachwyciła mnie drewniana różnokolorowa wschodnia zabudowa. Piękne domeczki okraszone przeszklonymi werandami  mają w sobie tyle uroku. Droga przez Litwę i południową Łotwę obnażyła ubóstwo zwłaszcza tego ostatniego regionu. 




Pierwszym miastem, które podziwialiśmy był Kowno. Urocze, klimatyczne uliczki kowieńskiej Starówki, kościoły i zieleń omdlewały tego dnia od upału. Kowno to taka młodsze i biedniejsze rodzeństwo Wilna.








Po spędzeniu burzowej nocy nad małym litewskim jeziorem ruszyliśmy przez Litwę, południową Łotwę aż do Estonii, gdzie nocowaliśmy w okolicach miejscowości Haanija. Kemping był położony nad jeziorem, którego przejrzysta woda miała rdzawe zabarwienie. Rankiem ruszyliśmy oglądać niezwykły park Lahema , położony nad Bałtykiem. Po drodze zatrzymaliśmy się na dwie godziny w uniwersyteckim mieście Tartu. Przed ratuszem stoi tam fontanna z całującą się pod parasolem parą. Piękna!
 Park Lahema, który był naszym celem tego dnia słynie  z pięknych nadmorskich zatok, olbrzymich głazów narzutowych i sosnowych lasów. W małej, uroczej miejscowości Kaasmu odbywał się akurat festiwal muzyki folkowej.





Kolejnym przystankiem była stolica Estonii – Tallin.  Jest to jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast Europy. Czerwone dachy Starówki i strzeliste wieże kościołów wyglądają przepięknie. Stare Miasto tętni życiem, spotkaliśmy tu parę przesympatycznych Czechów, którzy wrócili tu po raz drugi o kilkudziesięciu latach. Z tallińskiego portu postanowiliśmy przepłynąć promem do Helsinek, ale najpierw czekał nas najbardziej niezwykły nocleg tej podróży. W poszukiwaniu dogodnego miejsca do rozbicia namiotów zabłądziliśmy nad morze w opuszczone tereny jakby postindustrialne. Spotkaliśmy tam miłego człowieka, który powiedział nam, że to dawna baza wojskowa i pokazał urokliwą małą plażę na urwisku nad samym brzegiem morza. Natura dała nam tego wieczoru spektakl najpiękniejszego zachodu słońca, przechodzących w oddali burzowych chmur, ciągnących warkocze deszczu i nad ranem wspaniały tęczowy most.







Prom, którym płynęliśmy do Finalndii był olbrzymi i wygodny, denerwowałam się jednak, ponieważ psy musiały zostać w samochodzie na dolnym pokładzie. 



A Finlandia … wyobrażacie sobie jeziora, które ciągną się kilkadziesiąt kilometrów? Lasy, które ciągnęły się kilometrami nie pozwoliły mi jednak dojrzeć łosia. Spotykałam je wyłącznie na znakach drogowych. Skocznia w Lahti zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie, a napis w windzie „Schlieri, I love you” do tej pory wspominam z uśmiechem. Kolejna noc zalała nas deszczem – dosłownie- i deszcz nie opuszczał nas już do końca, psując nieco humory podczas zwiedzania Helsinek.  







Nocą, po zejściu z promu powrotnego pojechaliśmy deszczową drogą na Łotwę i rankiem zaczęliśmy zwiedzać urocze bardzo stare miasta (Cesis, Sigulda) i miejsca położone w Parku Narodowym Guaja (od nazwy rzeki, która przez niego płynie).




Noc spędziliśmy nad jeziorem w okolicach Rygi. I Ryga –  najpiękniejsze miasto naszej wyprawy. Katedra, kościoły św. Piotra i Jana, Zamek, Ratusz i niezliczona ilość kolorowych kamieniczek. Stoiska z bursztynem , pierożki pielmieni, piękna pogoda. Do tego miejsca wrócę kiedyś na pewno.







Litewska Góra Krzyży wywarła na mnie silne wrażenie. Niesamowicie chodzi się pomiędzy milionami krzyży – postawionymi, powieszonymi, opartymi, wykonanymi bardzo różnych materiałów. Gdybyście słyszeli muzykę tych krzyży, gdy zawieje wiatr…





Ostatnią noc spędziliśmy w Kłajpedzie na uroczym polu namiotowym obok którego biegła linia kolejowa. Ale można było wykąpać się pod prysznicami, a nie w jeziorze.
Kłajpeda – miasto port zauroczyło mnie kamieniczkami z muru pruskiego i pomnikiem dziewczyny z poematu.  Obejrzeliśmy także balkon,  z którego przemawiał Adolf Hitler. W Kłajpedzie powiększyłam moją kolekcję aniołów – tym razem kupiłam maluchy ze słonecznego bursztynu. Z kłajpedzkiego portu przeprawiliśmy się na Mierzeję Kurońską. Polskie plaże są jednak tak piękne, że te litewskie nie zrobiły na mnie takie wrażenia. 





Stamtąd droga prowadziła już prosto do domu.  Wróciliśmy szczęśliwi, choć nieco zmęczeni. Wyprawa zajęła nam dziesięć dni. Polecam każdemu – spróbujcie tego sposobu podróży.