Dzisiejsze słońce na popołudniowym spacerze przywołało
letnie wspomnienia i myślę, że nadszedł
czas opowiedzenia o naszej niezwykłej rodzinnej wyprawie.
Planowaliśmy ją od dawna, ale tak naprawdę nic nie było wiadome. Wiedzieliśmy
jaką trasą chcemy pojechać i co zwiedzić, ale miejsca noclegów zawsze były
niespodzianką. Niekiedy niezwykle urokliwą.
Już po przekroczeniu granicy zachwyciła mnie drewniana
różnokolorowa wschodnia zabudowa. Piękne domeczki okraszone przeszklonymi
werandami mają w sobie tyle uroku. Droga
przez Litwę i południową Łotwę obnażyła ubóstwo zwłaszcza tego ostatniego
regionu.
Pierwszym miastem, które podziwialiśmy był Kowno. Urocze,
klimatyczne uliczki kowieńskiej Starówki, kościoły i zieleń omdlewały tego dnia
od upału. Kowno to taka młodsze i biedniejsze rodzeństwo Wilna.
Po spędzeniu burzowej nocy nad małym litewskim jeziorem
ruszyliśmy przez Litwę, południową Łotwę aż do Estonii, gdzie nocowaliśmy w
okolicach miejscowości Haanija. Kemping był położony nad jeziorem, którego
przejrzysta woda miała rdzawe zabarwienie. Rankiem ruszyliśmy oglądać niezwykły
park Lahema , położony nad Bałtykiem. Po drodze zatrzymaliśmy się na dwie godziny w uniwersyteckim mieście Tartu. Przed ratuszem stoi tam fontanna z całującą się pod parasolem parą. Piękna!
Park Lahema, który był naszym celem tego dnia słynie z pięknych nadmorskich zatok, olbrzymich
głazów narzutowych i sosnowych lasów. W małej, uroczej miejscowości Kaasmu
odbywał się akurat festiwal muzyki folkowej.
Kolejnym przystankiem była stolica Estonii – Tallin. Jest to jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych
miast Europy. Czerwone dachy Starówki i strzeliste wieże kościołów wyglądają
przepięknie. Stare Miasto tętni życiem, spotkaliśmy tu parę przesympatycznych
Czechów, którzy wrócili tu po raz drugi o kilkudziesięciu latach. Z
tallińskiego portu postanowiliśmy przepłynąć promem do Helsinek, ale najpierw
czekał nas najbardziej niezwykły nocleg tej podróży. W poszukiwaniu dogodnego
miejsca do rozbicia namiotów zabłądziliśmy nad morze w opuszczone tereny jakby
postindustrialne. Spotkaliśmy tam miłego człowieka, który powiedział nam, że to
dawna baza wojskowa i pokazał urokliwą małą plażę na urwisku nad samym brzegiem
morza. Natura dała nam tego wieczoru spektakl najpiękniejszego zachodu słońca,
przechodzących w oddali burzowych chmur, ciągnących warkocze deszczu i nad
ranem wspaniały tęczowy most.
Prom, którym płynęliśmy do Finalndii był olbrzymi i wygodny,
denerwowałam się jednak, ponieważ psy musiały zostać w samochodzie na dolnym
pokładzie.
A Finlandia … wyobrażacie sobie jeziora, które ciągną się kilkadziesiąt
kilometrów? Lasy, które ciągnęły się kilometrami nie pozwoliły mi jednak
dojrzeć łosia. Spotykałam je wyłącznie na znakach drogowych. Skocznia w Lahti
zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie, a napis w windzie „Schlieri, I love you” do
tej pory wspominam z uśmiechem. Kolejna noc zalała nas deszczem – dosłownie- i
deszcz nie opuszczał nas już do końca, psując nieco humory podczas zwiedzania
Helsinek.
Nocą, po zejściu z promu powrotnego pojechaliśmy deszczową
drogą na Łotwę i rankiem zaczęliśmy zwiedzać urocze bardzo stare miasta (Cesis,
Sigulda) i miejsca położone w Parku Narodowym Guaja (od nazwy rzeki, która
przez niego płynie).
Noc spędziliśmy nad jeziorem w okolicach Rygi. I Ryga – najpiękniejsze miasto naszej wyprawy. Katedra,
kościoły św. Piotra i Jana, Zamek, Ratusz i niezliczona ilość kolorowych
kamieniczek. Stoiska z bursztynem , pierożki pielmieni, piękna pogoda. Do tego
miejsca wrócę kiedyś na pewno.
Litewska Góra Krzyży wywarła na mnie silne wrażenie.
Niesamowicie chodzi się pomiędzy milionami krzyży – postawionymi, powieszonymi,
opartymi, wykonanymi bardzo różnych materiałów. Gdybyście słyszeli muzykę tych
krzyży, gdy zawieje wiatr…
Ostatnią noc spędziliśmy w Kłajpedzie na uroczym polu
namiotowym obok którego biegła linia kolejowa. Ale można było wykąpać się pod
prysznicami, a nie w jeziorze.
Kłajpeda – miasto port zauroczyło mnie kamieniczkami z muru
pruskiego i pomnikiem dziewczyny z poematu.
Obejrzeliśmy także balkon, z
którego przemawiał Adolf Hitler. W Kłajpedzie powiększyłam moją kolekcję
aniołów – tym razem kupiłam maluchy ze słonecznego bursztynu. Z kłajpedzkiego portu
przeprawiliśmy się na Mierzeję Kurońską. Polskie plaże są jednak tak piękne, że
te litewskie nie zrobiły na mnie takie wrażenia.
Stamtąd droga prowadziła już prosto do domu. Wróciliśmy szczęśliwi, choć nieco zmęczeni.
Wyprawa zajęła nam dziesięć dni. Polecam każdemu – spróbujcie tego sposobu podróży.