Przejechałam przez wiele krajów wybrzeża Morza Śródziemnego,
przez bogate Lazurowe Wybrzeże, hiszpańskie plaże, przez włoskie miasta i
miasteczka pokryte antycznym kurzem, przez cudne greckie brzegi i wyspy –
kolebkę naszej cywilizacji, ale Dalmacja i Adriatyk są najpiękniejsze.
Wyprawa rozpoczęła się z początkiem miesiąca lipca.
Ekscytacja i ciekawość to były uczucia, które m towarzyszyły. Nie wszystkie z
zaplanowanych miejsc były dla mnie nowością, ale wszystkie mnie zachwyciły. Zapraszam
na wspólną podróż przez Bałkany i wybrzeże Dalmacji.
Bałkany to prawdziwy tygiel narodów, kultur, wiar, języków,
walut. Piękne to, bo ukazuje ludzką różnorodność, ale i groźne, bo daje
przestrzeń do wielu konfliktów.
Sarajewo to pierwsze z odwiedzonych miast – stolica Bośni i
Hercegowiny. Położone pomiędzy górami, przedzielone na część bośniacką i
serbską o bardzo widocznych orientalnych wpływach, co nie powinno dziwić, bo
miasto zostało założone w XV wieku przez Turków Osmańskich. Przez miasto
przepływa rzeka Miljacka. W czasie naszego pobytu była wzburzona i mętna po
obfitych opadach deszczu. Właśnie przy jednym z jej mostów Łacińskim znajduje
się miejsce zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę. Zdarzenie
to było początkiem I wojny światowej.
Jednak nie ta wojna tkwi najbardziej w bałkańskich sercach. Tutaj
pamięta się wojnę końca XX wieku. Niewiele osób chce jednak o niej mówić, zbyt
wiele bólu, strat i śmierci przyniósł ten konflikt. Cmentarze są wszędzie,
czasem w bardzo zaskakujących miejscach. Inaczej niż u nas, gdzie nekropolie
wyraźnie separuje się od innych sfer miast. Odwiedziliśmy jeden z muzułmańskich
cmentarzy, na którym jest pochowany Alija Izetbegović, bośniacki polityk, jeden
z podpisujących pokój po krwawej bałkańskiej wojnie. Próbowałam odnaleźć most,
na którym zginęli sarajewscy Romeo i Julia – Serb Boszko i Muzułmanka Admira,
ale niestety nie starczyło czasu. Jeśli chcesz poznać ich historię podaję link https://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/nikt-nie-odwazyl-sie-rozdzielic-trumien-historia-milosci-ze-zdjecia,32,729
W Sarajewie widzieliśmy piękny meczet Gazi Husrev-bega,
katedrę Serca Jezusowego oraz Starą Synagogę. Bazar Baščaršija kusił
orientalnymi kolorami i wzorami . Na centralnym placu przy wejściu do
zabytkowej części miasta, wśród stada gołębi stoi fontanna Sebilj,
charakterystyczny punkt Sarajewa, pozostałość po dawnych wodociągach. Równie
ciekawym miejscem jest Inat Kuča czyli „przekorny domek”, dom, który
ze względu na upór swojego właściciela był dwukrotnie w całości przenoszony z
jednego brzegu rzeki na drugi i pozostaje do dziś symbolem przekory.
Nasza wyprawa miała charakter eksploracyjno- objazdowy,
toteż nigdzie nie zagrzaliśmy miejsca zbyt długo i następnego dnia ruszyliśmy
do Mostaru. To jakie wrażenia pozostawi na mnie to miasto odczułam już
wcześniej, podczas jazdy przez góry towarzyszyła nam przepiękna turkusowa rzeka
Neretwa. Podążając wzdłuż jej biegu dotarliśmy do miasta, które swoją nazwę
zawdzięcza strażnikom mostu z śnieżnobiałego kamienia – Mostaru. Miasto jest
wieloetniczne, przedzielone błękitna rzeką, która swój kolor zawdzięcza
wapiennemu dnu i swojej czystości. W
średniowieczu brzegi rzeki spinał most drewniany, w XVI wieku powstał
piękny most z kamienia, który do dziś jest najważniejszym zabytkiem i symbolem
miasta. Między wzgórzami niebo przecinają strzeliste wieżyczki meczetów, a le
zaraz obok nich wznosi się kwadratowa wieża kościoła Świętego Piotra I Pawła. W
samym sercu muzułmańskiej starówki stoi wspaniały meczet Koski Mehmed-Paszy. Z jego wieży podziwiałam widok na
miasto. I meczet i kościół i most
zostały zniszczone w czasie działań wojennych, ale na szczęście są odbudowane.
Starówka pachnie orientem, błyskają wśród kramów bogate hafty, złoto, ozdoby,
pachnie świeżo parzona kawa, do której podają smakołyk lokum. Kawę przyrządza
się tu w specjalnych tygielkach, w których napar się gotuje. Ma inny smak.
Po trudach zwiedzania zeszliśmy na kamienny brzeg rzeki,
żeby ochłodzić stopy w nurtach Neretwy. Nie było to takie proste, bo
temperatura wody osiąga zaledwie 14 stopni. Tym bardziej podziwialiśmy
miejscowy zwyczaj – skakania z mostu z wysokości 22 metrów do wody. Kiedyś
podobno zwyczaj ten kwitł wśród męskich mieszkańców miasta i miał udowodnić
wybrankom serca szczególną odwagę i wyjątkowość skoczka. Dziś działa tu klub skoczków, którzy traktują widowisko
komercyjnie i zarabiają pieniądze od ciekawych turystów. Skok z mostu robi
wrażenie.
Miasto niestety nosi na sobie blizny wojenne, ślady kul na
ścianach domów i napisy graffiti, że zbrodnia w Srebrenicy nigdy nie zostanie
zapomniana i wybaczona.
Po gorącym Mostarze schłodziliśmy się kąpielą w wodospadach
Kravica.
Droga stamtąd poprowadziła nas na wąski pasek bośniackiego
wybrzeża – do Neum, gdzie spędziliśmy pięć nocy. Była to nasza baza wypadowa do
zwiedzania tej część Dalmacji. Bośnia ma tylko 8 kilometrów linii brzegowej.
Jest to pozostałość osmańska. Republika Dubrownicka, chcąc zachować
niezależność od Wenecji, podarowała ten fragment lądu Turkom, w zamian za
ochronę przez najazdami. Imperium Osmańskie zajmowało większą część dzisiejszej
Bośni i stąd taki oto spadek. Dla Chorwatów nie jest to wygodne, bo rozdziela
ich kraj na dwie części, ale Bośniacy nie chcą sprzedać swojego dostępu do
Adriatyku, dlatego podróże wzdłuż morza kończą się ciągłymi przekroczeniami
granicy. Chorwacja planuje wybudowanie długiego mostu przez morze, który
połączy jej obie części.
Lokum w Neum było bardzo wygodne, mieszkaliśmy w bardzo
dużym pokoju z olbrzymim balkonem i widokiem na zatokę oraz półwysep Pelješac.
Niestety woda na plaży w Neum była wyjątkowo chłodna jak na Adriatyk.
Na pierwszej
wyprawie z Neum odwiedziliśmy
perłę Adriatyku – Dubrownik. Stare miasto jest wpisane w całości na Światową
Listę Dziedzictwa Unesco. Jego położenie jako portu i zarazem ośrodka
handlowego sprawiło, że mimo wielu prób
wpływów, zachował swą niezależność i stał się samodzielną Republiką
Dubrownicką. Na fladze dubrownickiej widniał napis „Wolność”, a sprawujący
rządy mogli się nimi cieszyć zaledwie miesiąc, aby nie przedkładać spraw
prywatnych nad publiczne. Miasto jest jak twierdza, otoczone grubymi murami,
dodatkowo wzmocnionymi basztami i fortami.
Przy wejściu do miasta wita nas okrągła olbrzymia studnia z XV wieku,
która pełniła także funkcję zbiornika na wodę. Wzdłuż głównej ulicy miasta możemy
podziwiać pałace możnych dubrowniczan, teraz większość z nich wygląda podobnie.
Zostały odbudowane w skromnym wyglądzie po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło
Dubrownik w XVI wieku. Obok wejścia do
miasta znajduje się kościół św. Zbawiciela wybudowany jako wotum przez
ocalałych z trzęsienia ziemi. Wśród pięknych świątyń na terenie miasta trzeba
zobaczyć Katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny oraz barokowy kościół
pw. Św. Błażeja. Figur tego świętego można w mieście zobaczyć bardzo dużo, bo
jest on patronem Dubrownika. Na placu blisko portu stoi figura Rolanda, można
też odwiedzić replikę schodów weneckich. Przed upałem chroni cień wąskich
urokliwych kamiennych uliczek, a jeśli jesteście smakoszami lodów, to
koniecznie odwiedźcie lodziarnię, której sprzedawcy potrafią robić różne
sztuczki z mrożonym przysmakiem.
Oczywiście współczesny Dubrownik rozwinął się daleko poza
mury starego miasta i jest znanym ośrodkiem turystycznym oraz portem, w którym
cumują olbrzymie wycieczkowce.
W naszych wędrówkach
mogliśmy stale podziwiać dalmatyńskie wybrzeże, które zachwyca kolorami wody,
nieba, bielą skał oraz bogatą różnobarwną roślinnością. Na zboczach gór, które
towarzyszą tu stale morzu, rozciągają się małe klimatyczne miasteczka,
przyczepione do skał niczym barwne broszki. Nie widać tu wież meczetów lecz
urokliwe stare kościółki z dzwonnicami nad wejściem. W zatokach na lazurowej
wodzie kołyszą się białe łódeczki, morze rozdzielone jest tysiącem wysp i
półwyspów. Między półwyspem Pelješac a lądem
woda jest spokojna i bez silnych morskich prądów, dlatego pełno na jej
powierzchni boj, basenów. To hodowle krewetek i ostryg. Pod każdą boją na
linach rosną ostrygi. Odpowiedni rozmiar osiągają po 8-10 latach.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy małe urokliwe miasteczko
Ston, znane z tego, że w średniowieczu w czasach Republiki Dubrownickiej
wybudowano tu mury obronne o długości 5,5 km zwane dziś europejskim chińskim
murem. Miały one bronić przed Turkami. Tutaj także widzieliśmy solany, czyli
płytkie baseny z wodą morską, w której po odparowaniu cieczy uzyskuje się sól
morską.
W dniu zwiedzania Dubrownika panował straszny upał, dlatego na
zakończenie czekała na nas niezwykła gratka = czas na plażowanie i kąpiel na
bajecznie piękne, rajskiej plaży Prapratno.
Kolejne odkrycie to miasteczko Korčula na wyspie o tej samej
nazwie. Żeby się tam dostać musieliśmy przejechać cały półwysep Pelješac i z
miasteczka Orebič przepłynąć na wyspę promem. Korčula to magiczne średniowieczne
miasteczko o kształcie koła, zbudowane z białego kamienia na półwyspie.
Najważniejszym zabytkiem miasta jest Katedra św. Marka, z której wieży mogliśmy
podziwiać panoramę miasteczka. Z góry widać, ze układ uliczek przypomina
szkielet ryb, niektóre są proste i można na ich końcu zobaczyć morze – te maja
wpuszczać do miasta ciepłe wiatry, inne są zakrzywione jak sierp – po to by nie
dawać dostępu zimnemu wiatru bora. Większość uliczek ma schodki prowadzące w dół
ku morzu, tylko jedna jest ich pozbawiona – ulica Wolnomyślicieli, brak
schodków pozwalał skupiać uwagę na filozoficznych rozważaniach. Do miasta
prowadzi brama lądowa z łopoczącą chorwacką flagą. Przed nią znajduje się fontanna
upamiętniająca niedawne doprowadzenie wody pitnej z rzeki Neretwy. Na Korčuli
nie ma wód powierzchniowych, stąd wcześniej ludność piła wyłącznie złapaną
deszczówkę albo wino, bo warunki do uprawy winnic są na południowych stokach
wyspy wspaniałe. Miasto to jest znane jako prawdopodobne miejsce urodzenia
sławnego żeglarza Marco Polo. Dom podróżnika, położony blisko kościółka św.
Piotra, jest dziś jego muzeum. Obejście klimatycznych uliczek Korčuli zajmuje
kilkanaście minut, ale widoki i wrażenia zostają w pamięci na zawsze.
Z miasta
odjechaliśmy miejscowym autobusem na drugą stronę wyspy do Lumabardy.
Temperatura prawie 35 stopni zachęciła nas do kąpieli. Najpierw jednak
musieliśmy przejść na plażę spacerem wśród klimatycznych winnic i domowych ogródków.
Z Lumbardy wróciliśmy na półwysep małym wynajętym stateczkiem.
Mój wyjazd miał służbowy charakter, ponieważ byłam opiekunem
młodzieży na obozie. Dla nich przewidziano specjalne atrakcje np. zwiedzanie miasta
Makarska. To największy kurort Chorwacji, leżący u stóp masywu górskiego
Biokovo. Pełno tu hoteli, knajpek, restauracji, zatłoczonych, kamienistych
plaż, straganów wzdłuż nadmorskich bulwarów. Miejsce zdecydowanie nie dla mnie.
W naszej podróży przyszedł czas na pożegnanie Neum.
Ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża w stronę Splitu. Po drodze podziwialiśmy Bačinskie
Jeziora oraz naszą znajomą – rzekę Neretwę, która przed ujściem do morza płynie
przez rozległą dolinę, zamienioną w żyzne pola uprawne. Rosną tam oliwki,
mandarynki, figi, cytryny oraz warzywa. Wzdłuż szosy ciągną się barwne stragany
pełne rolniczych płodów, przetworów, miodów i rakiji.
Split jedno z największych chorwackich miast i portów ma
bogatą historię. W latach 295–305 cesarz Dioklecjan zbudował tam swoją
rezydencję – olbrzymi pałac- miasto na bazie kwadratu, otoczonego murami. Było
to jego mieszkanie oraz miejsce kultu. Lokalizację wybrał ze względów
zdrowotnych oraz sentymentalnych, sam urodził się w pobliżu. Do pałacu można
wejść przez cztery bramy Złotą, Srebrną, Brązową i Żelazną, z czterech stron
murów. W centralnym punkcie pałacu zbudowanego z białego kamienia z wyspy Brač
oraz włoskich marmurów znajdowało się mauzoleum Dioklecjana, które w XVIII
wieku zamieniono w splicką katedrę pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej
Maryi Panny, znaną także jako katedra
Św. Duje. Romańska wieża katedry została zbudowana w XIII wieku, jej
wejścia strzegą dwa lwy. Plotka głosi, ze kolorowe kolumny na kazalnicy katedry
pochodzą z resztek zburzonego sarkofagu cesarza Dioklecjana. Mogliśmy także
spotkać jego samego wraz z małżonką , bo w południe przed katedrą odbywa się
uroczysta zmiana warty cesarskiej i występują aktorzy s strojach z epoki
cesarstwa rzymskiego. Po drugiej stronie placu znajduje się dawna świątynia
Jowisza (Jupitera) – dziś kaplica pod wezwaniem Św. Jana Chrzciciela z jego
figurą i basenem chrzcielnym w kształcie krzyża wewnątrz.
W Splicie pożegnaliśmy na trochę morze i ruszyliśmy z powrotem
do Bośni i Hercegowiny w wysokie prawie alpejskie góry, do miejscowość Jajče.
Miasto wydawało by się niepozorne, łączące ze sobą dwie rzeki Plivę i Vrbas,
słynące z pięknych wodospadów i jak się okazało bogatej historii. Na przełomie
XIV i XV zbudowano w Jajcach zamek, który z czasem stał się siedzibą królów
bośniackich. Tu właśnie koronowano ostatniego bośniackiego króla. U schyłku
średniowiecza miasto stało się ośrodkiem sekty bogomiłów, której członkowie
wybudowali pod miastem skalne katakumby. Przy zamku możemy oglądać ruiny
kościoła z wysoką dzwonnicą, oraz basztę niedźwiedzią. Do wojny lat 90-tych
ubiegłego wieku Jajce były prężnym ośrodkiem turystycznym, jednak wojna
spowodowała ucieczkę lub śmierć ponad połowy mieszkańców. Przypominają o tym
tablice pamiątkowe przy meczecie. Wielu z zabitych to moi rówieśnicy. W mieście
spotkaliśmy także dużą grupę kolarzy, która jechała w pokojowym wyścigu z Bihača do
Srebrenicy, dla upamiętnienia masakry w tym ostatnim miejscu.
Teraz miasto Jajce próbuje powoli odzyskać dawny blask.
Przy wyjeździe z Jajce mogliśmy podziwiać jeszcze jedną
miejscową osobliwość – odrestaurowane osmańskie
urocze młyny wodne w kształcie maleńkich drewnianych domków.
Kolejną atrakcją wyprawy było połączenie podziwiania natury,
sportu i zabawy czyli rafting (spływ pontonami) po górskiej rzece Una, która
stanowi trzon parku narodowego. Najpierw podziwialiśmy wodospady Martin Brod, z
którymi łączy się legenda o nieszczęśliwej miłości. A potem już był czas spływu
z kąpielami, skokami, abordażami, chlapaniem i piskami podczas pokonywania
bystrz i progów wodnych.
Na tym skończyliśmy podziwianie dzieł rąk ludzkich, ale to
wcale nie znaczy, że skończyła się nasza wycieczka. Po noclegu w bardzo
eleganckim motelu w Bihaču, wróciliśmy do Chorwacji do kolejnego Parku Narodowego –
Plitwickie Jeziora. Jest to zespół 16 krasowych jezior położonych na różnych
wysokościach i połączonych kilkudziesięcioma wodospadami. Ponieważ dno jezior
jest wapienne kolor wody przyćmiewa turkusem. Jej przezroczystość pozwala
obserwować żyjące tam ryby nawet wielkie szczupaki. Na terenie parku znajduje
się największy chorwacki wodospad Veliki slap. Słowa nie oddadzą uroku tego
miejsca, dlatego przestaję pisać, a zapraszam do oglądania zdjęć.
Z Chorwacji droga prowadziła już w kierunku domu, ale w
Słowenii czekała na nas jeszcze jedna niezwykła atrakcja. Po noclegu w
słoweńskim hostelu zwiedziliśmy dwie jaskinie – Postojną i Szkocjańską. Obie
przepiękne, potężne, zapierające dech w piersiach widokami. Zdjęcia z jaskini
Postojnej pokazują masę, bogactwo istniejących tam podziemnych form krasowych.
Trzeba jednak wiedzieć, ze ciąg tych podziemnych naturalnych jaskiń, komnat i
korytarzy ciągnie się przez 20 kilometrów. Sama kolejka elektryczna wiezie
turystów z dużą prędkością kilkanaście minut, a potem czeka nas długi spacer.
Jaskinia Szkocjańska jest zupełnie inna, nie ma
tylu bogatych form krasowych, natomiast spacer przez nią trwa dwie
godziny i zamyka ona w sobie największy podziemny kanion rzeki. Ściany kanionu
wznoszą się na wysokość kilkunastopiętrowego bloku, a w dole płynie wzburzona,
spieniona rzeka pełna kaskad wodospadów.
Nie można tu robić zdjęć, ale uwierzcie mi , że żadne zdjęcia, także te
zapożyczone z internetu nie oddadzą
ogromu i piękna tych tworów natury. Człowiek idąc po chodniczkach i
mostkach wzdłuż tych jaskiń czuje się jak paproch albo mróweczka. Widziałam
jaskinie polskie i całe zespoły jaskiń morawskiego krasu, ale te dwie
słoweńskie są królowymi. Trzeba to zobaczyć koniecznie na własne oczy.
W jaskini Postojnej w wodach rzeki Pivki żyje zwierzątko,
salamandra Proteus, pozbawiona oczu i pigmentu. Jest ona symbolem i maskotką
jaskini. Podobnie jak dwie formy krasowe – Gotycka Wieżą i biały Diament, które
są na zdjęciach i pocztówkach z Postojnej. Imieniem Proteusa nazwanych jest
wiele pensjonatów i restauracji w okolicy, także hostel, w którym nocowaliśmy.
9 kilometrów od jaskini Postojnej znajduje się zamek z XII
wieku połączony z systemem jaskiń tzw. Predjamski Grad. Partie jaskini
wykorzystywane przez zamek mają kontynuację z rozległym systemem korytarzy
jaskiniowych, które położone są w większości poniżej zamku. Chroniła się tam w
chwilach zagrożenia zewnętrznymi najazdami okoliczna ludność wraz ze swoim
dobytkiem. W XV wieku w zamku żył
baron-rozbójnik, który podobnie jak nasz Janosik grabił bogaczy, a łupy
rozdawał biednym.
W wędrówce przez piękne miejsca, cały czas towarzyszył nam
cień niedawnej wojny. W miastach i wsiach stoją tablice z nazwiskami tych,
którzy poświęcili swe życie w walce, w każdej osadzie jest kilka opuszczonych
domów, których właściciele już nie wrócą – ponieśli śmierć lub musieli uciekać.
Straszą oczodołami pustych okiennic, pomiędzy ściany wkrada się natura –
wyrastają krzewy i chwasty. Smutne
widoki…
Podczas zwiedzania jaskiń pogoda na zewnątrz popsuła się, co
chwilę padał deszcz. Góry żegnały nas chmurami zaczepionymi o swoje szczyty, a
my w strugach wody ruszyliśmy zwiedzać w drogę do Ljubljany stolicy Słowenii. Do
miasta położonego nad rzeką Lublanicą dotarliśmy wieczorem o 18;30. Wykorzystując
chwilową przerwę w opadach szybkim spacerem zwiedziliśmy starówkę
podziwiając kościoły, mosty, kamienice w
stylu renesansowym, odbudowane po wielkim
trzęsieniu ziemi w XVI wieku. Nad głowami na wzgórzu pysznił się zamek.
Zakończeniem spaceru była wizyta u ljubljańskich smoków na moście. Smoki te są
symbolem miasta. Po wypiciu pysznej kawy i obejrzeniu końcówki meczu mistrzostw
świata – ruszyliśmy w drogę do domu, do Warszawy. Ljubljana żegnała nas ulewnym
deszczem.
Mój bałkański wypad skończył się zwiększeniem wagi, nie
mogłam się oprzeć miejscowym przysmakom, zapachom z piekarni dobiegającym od
samego rana, owocom i lodom. Najadłam się cevapcici ( bałkańskie kiełbaski),
pleskavicy rodzaj kotleta mielonego z trzech rodzajów mięs, burków (rodzaju bułeczek)
z mięsem i serem.
Dziękując Wytwórni Wypraw, Sławkowi oraz młodzieży za pomysł
wycieczki, przepraszam za przydługi jej opis i polecam z całego serca –
odwiedźcie Bałkany i wybrzeże Dalmacji. Na pewno nie pożałujecie!
Zdjęcia w większości autorstwa mojego i Sławka, zdjęcia
jaskiń Szkocjańskich ze stron travelin.pl, evitravel.pl
Dziękuję cierpliwym, którzy dotrwali do końca i pozdrawiam ciepło :)
HA! Nie masz co Marta przepraszać za długi wpis.... To ja Tobie dziękuję za tą wirtualną wycieczkę, z wielką ciekawością przeczytałam wpis i obejrzałam przepiękne zdjęcia! Zachęcające do zobaczenia, może kiedyś.....
OdpowiedzUsuńMartuś wiele razy byłam w miejscach, które opisujesz. Ale to Ty sprawiłaś, że poznałam szczegóły tych pięknych miejsc. Dziękuję za wspaniałe wspomnienia, które mogłam przeżyć dzięki Tobie. Cały rok czekałam na tą możliwość :) Buziaki i do zobaczenia :)
OdpowiedzUsuń